Dziś jest szczególny dzień. To ostatni dzień w pracy przed urlopem. To taki Wielki Piątek – niby zwykły piątek, piąteczek, piątunio, ale jaki długi weekend! Zamiast dwóch dni, dwa tygodnie!
Dlatego wieczorem zostanie należycie uczczony. Wzniesiemy oboje toast za to, że go wreszcie doczekaliśmy. Toast zostanie wzniesiony naszym ulubionym koktajlem: szampanem z truskawkami. Znaczy, no, bez przesady, nie Szampanem, tylko jakimś innym winem musującym. Może być Prosecco (Dreamu, może być? Czy nie?).
Od jutra czeka nas szał przedwyjazdowych przygotowań. Nie tylko pakowanie. Również przygotowanie samochodu, który trzeba odkurzyć, wyszorować z pozostałości po gołębiej działalności wywrotowej oraz opróżnić z rzeczy zbędnych. Na przykład, koszyczka na działkę, bo zabiera za dużo miejsca. Odkurzacz też niepotrzebny, można zostawić w domu. Skrobaczka do szyb chyba też nie będzie potrzebna? No, jeszcze tankowanie do pełna, sprawdzenie poziomu oleju i innych płynów ustrojowych oraz pobieżny przegląd. A potem zapakuje się go do ostatniego wolnego centymetra sześciennego „wyłącznie niezbędnymi rzeczami”, z których mniej więcej 90% w ogóle nie zostanie rozpakowane. No, ale kierownikiem logistyki jest Koleżanka Małżonka, a ja odpowiadam jedynie za środki transportu.
A w poniedziałek rano wsiadamy do bolidu F1 Rekina* i po szybkim wyjeździe z alei serwisowej parkingu ruszamy w trasę. Kierunek: Gdańsk! Realizujemy plan A, czyli jazda na jeden pitstop. No, chyba, że będzie konieczny jeszcze jeden na przykład, jak zacznie padać i konieczna będzie wymiana opon na deszczowe.
To było świeżo po ślubie, gdy zapisaliśmy się na wycieczkę autokarową na wybrzeże. Wtedy ujrzeliśmy Gdańsk po raz pierwszy – i zakochaliśmy się w tym mieście. Bywamy tam bardzo często i dobrze się tam czujemy.
Oczekiwania mam ogromne:
- plażowanie w Jelitkowie, albo Brzeźnie,
- łażenie bez celu po mieście i radowanie się tym faktem,
- wizyta w jakiejś miłej knajpce, żeby zjeść coś pysznego i wypić zimne piwko dla ochłody,
- ewentualnie po kieliszku słynnego likieru Goldwasser dla rozgrzewki (pogoda bywa kapryśna),
- odwiedzenie muzeum bursztynu – bo tylko tam prezes IPN nie namieszał,
- wizyta na Ołowiance i – kto wie – może da się Koleżankę Małżonkę namówić na Diabelski Młyn?
- jak będzie chłodno, wspomożenie Ukrainy, poprzez wizytę w Pijanej Wiśni (robią pyszną wiśniówkę, choć nie tak pyszną jak moja),
- wizyta w Gdyni na Skwerze Kościuszki i przywitanie się z Darem Pomorza,
I co tylko przyjdzie nam do głowy.
No wiem, prognoza pogody nie wygląda dobrze – ale na pewno się pomylili. Zawsze się mylą.
A ponieważ nie mam laptopa, a ekran dotykowy to wynalazek Szatana, nie będę obecny w sieci przez najbliższe dwa tygodnie. Przeczytać dam radę – ale napisać już nie.
Zatem, do zobaczenia, moi Kochani!
Znaczy, do zobaczenia od poniedziałku. Jeszcze przez weekend będę.
_______________
*Rekin – takie imię nosi mój samochód i nie dlatego, że dużo żre, tylko ze względu na fizycznie podobieństwo. Taki jakiś rekini ma ten pysk…